9 lut 2015

Prolog

  - Lily! - słyszę głos mojej rodzicielki dobiegający z dołu, u podnóży schodów.

Wreszcie nadszedł ten upragniony moment, kiedy opuszczam to miejsce. Czekałam na to całe dwa lata od wtedy, gdy pierwszy raz przekroczyłam próg tego cholernego domu. Znienawidziłam to miejsce od początku i odliczałam miesiące, by wreszcie stąd wyjechać. Teraz, kiedy słyszę wołanie mojej mamy domagającej się mojej pełnej gotowości utwierdzona jestem w przekonaniu, że rozpoczynam coś nowego.

Mama dostała tu posadę w dobrze płatnej pracy na dwa lata i oczywiście od razu się na nią zgodziła, nie rozważając nawet mojego zdania. No bo po co, oczywiście? Był to cios poniżej pasa - za żadne skarby nie chciałam wyjeżdżać z mojego ukochanego miasta, którym jest Londyn do jakiejś dziury zabitej dechami, gdzie nawet w pobliżu nie ma dobrej galerii, nie mówiąc o kinie, czy klubie. Nie chciałam zostawiać szkoły, znajomych, naszego domu, a co najważniejsze, mojego najlepszego przyjaciela którego kocham jak brata. Długo nie mogłam się z tym pogodzić, nie odzywałam się do mamy przez miesiące. Okazało się to błędem. Była jedyną osobą jaką miałam tutaj i powinnam jeszcze bardziej pielęgnować nasze kruche kontakty bez względu na wszystko, ale ja nie umiem tak łatwo zapomnieć urazy. Nie chcę się tu rozwodzić długo na ten temat, powinnam cieszyć się nadchodzącymi zmianami, chodzi jedynie o to, że to jednak bolało, a ona nie rozumiała swojego błędu, że wycięła mi dwa lata z życiorysu. Dwa lata, które powinny być cenne we wspomnieniach nastolatki. To ona była sprawcą tego, czego teraz się wstydzę i żałuję.

  - Lily! Zejdziesz wreszcie?! Jak zaraz nie wyjedziemy, nie dojedziemy na czas! - ponagla mnie już bardziej zirytowana. Jej ton jest tak strasznie piskliwy, że wręcz rani moje uszy. To ten moment, gdzie jest na skraju wytrzymałości przed wybuchem. No ja rozumiem wszystko, okey, czeka na mnie już jakiś czas, ale to ona jest tą osobą, na którą się zawsze czeka bo musi jeszcze ułożyć włosy, poprawić makijaż, bądź pomalować paznokcie.

Oglądam się ostatni raz za siebie, przemierzając wzrokiem wnętrze mojego byłego pokoju. Jest w nim pusto - wszystko na czym mi zależy, zostało już wywiezione jakiś czas temu do Londynu. Kolorowa tapeta lekko odchodzi przy parapecie, podłoga jest brudna od przesuwania mebli, a w powietrzu roznosi się zapach kurzu. Ugh, naprawdę nienawidzę tego miejsca.

Schodzę, a kiedy matka słyszy skrzypienie schodów, oznaczające, że się zbliżam, głośno wzdycha z ulgą. Stoi po środku pomieszczenia z założonymi rękoma i dwoma walizkami pod nogami, żując gumę i poprawiając co chwila swoje niedawno zakręcone loki. Uśmiecha się szeroko jak małe dziecko dostające w prezencie lizaka. Przyłapuję się na myśleniu, czy przypadkiem od takie szczerzenia się nie bolą ją policzki.  To aż dziwne, że aż tak się stęskniła za domem, który dobrowolnie opuściła. Nie powstrzymuję się od przewrócenia oczami.

  - No wreszcie, ile można czekać? - zarzuciła torebkę na ramię. Przez chwilę obserwowałam jak targa resztę bagażu do samochodu, która pozostała jeszcze niespakowana. Tą czynność utrudniały jej wysokie obcasy, których nie odmówiła sobie nawet przy przeprowadzce.

Na podjeździe stoi już nasz załadowany wcześniej, samochód. Ledwo mieszczą się do niego nasze ostatnie bagaże, w postaci dużych walizek, ale jakoś udaje nam się je poupychać.

Mama od razu po odpaleniu pojazdu włącza radio i wesoło pośpiewuje do lecącej melodii, ale jeszcze przed tym wszystkim zdążyła nałożyć kolejną warstwę błyszczyka na powiększane usta. Nie mając ochoty słuchać jej wesołych fałszów, wkładam słuchawki do uszu i najgłośniej jak mogę puszczam własną muzykę. Naprawdę nie mogę znieść jej dobrego humoru... Jest taka irytująca. Zamykam oczy i próbuję jakoś zasnąć co nie wychodzi mi najlepiej przez krążące myśli po mojej głowie. Przypominam sobie o czymś, a tak naprawdę o kimś przez co zszokowana wstaję do pozycji siedzącej nagle otwierając powieki.

Wybieram numer, na który nie dzwoniłam od bardzo długiego czasu, a kiedy pada pierwszy sygnał ręce zaczynają mi się pocić ze zdenerwowania. Oczekiwanie na głos tak bliskiej osoby jest męczarnią. Przechodzi przeze mnie chwilowa obawa. A co jeśli nie będzie chciał ze mną rozmawiać? A co jeśli już nie będzie mu zależało na kontaktach ze mną. Może ma teraz lepszych przyjaciół?

Mija jeszcze chwila, kiedy wreszcie w słuchawce rozbrzmiewa dobrze mi znany, męski głos przepełniony charakterystyczną chrypką.

 - Halo?
 - Ma...Matty, to ja Lily. - jąkam się zestresowana. 
Na chwilę w słuchawce zastaje cisza. Mam najgorsze obawy.
 - Lily? Boże, Lily to naprawdę ty?... Czemu tak długo nie dawałaś znaku życia?
 - Tak Matty, to ja. Przepraszam za wszystko. Nie chciałam, by tak wyszło. - zaczynam się tłumaczyć.
 - Nie przepraszaj, mała. - na jego słowa mimowolnie się uśmiecham. Zawsze tak do mnie mówił. Pobudziło to wszystkie wspomnienia. Kiedyś nienawidziłam jak tak do mnie mówił, czułam jakby kpił z mojego niskiego wzrostu, ale teraz to coś innego. To jest cały mój Matty.
 - Muszę Ci coś powiedzieć... Wracam do Londynu. Będę za parę godzin...



__________________________

Next: Dwa rozdziały wstępne. Xx
Jeśli już tu jesteś, pozostaw komentarz. 

3 komentarze:

  1. Fajnie się zapowiada :) Dodam do zakładek i polecę opowiadanie na Twitterze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Woah, aż się zdziwiłam, że ktoś tu jest. Bardzo dziękuję ;) Jakby coś dawaj znać w komentarzach! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapowiada sie na prawde ciekawie <3

    OdpowiedzUsuń